510(10).”Uśpieni” Beata Kołodziejczyk – PATRONAT
Choroba? Uzależnienie? – wejdź w buty dziecka.
– Powinniście pójść do poradni. – Pielęgniarka zawiesza nad łóżkiem chłopca kroplówkę. Nie zwraca przy tym najmniejszej uwagi na pożądliwy wzrok Błażeja. – Chłopak musi zacząć jeść, nie będziemy go bez przerwy pompować.
– Do poradni?
– Trzylatek z zazdrości o siostrę postanowił się zagłodzić. To chyba jest problem? Zresztą psycholog nie zaszkodzi nikomu.
Mężczyzna wybucha wymuszonym śmiechem.
– Siostro, u nas nie takie rzeczy się naprawiały!
– I to mnie właśnie martwi.
Książka Beaty Kołodziejczyk fascynuje i przeraża jednocześnie. Tak naprawdę „Uśpieni” to zebrane historie zupełnie zwyczajnych, „tradycyjnych” rodzin. Narodziny dziecka, komunie, spotkania ze znajomymi, wycieczki. Autorka zdziera jednak z tych fragmentów „normalnego” życia ubrania, razem ze skórą. Obnaża brud i podłość, która napędza świat.
Oglądanie wszystkich wydarzeń z punktu widzenia dzieci może kojarzyć się z niewinnością i naiwnością. Jednak bohaterowie „Uśpionych” widzą więcej, niż dorosłym może się wydawać. Ten brak zrozumienia dla niektórych wydarzeń czy postępowania rodziców, wujków, kuzynów, pozwala spojrzeć z zupełnie innymi emocjami. Dziecko patrzy uczuciami, nie analizuje, nie ocenia. Dla małej dziewczynki ważne jest, że ładna ciocia przytula i głaszcze, nie to, że zawsze się chwieje i zatacza…
Dzieci i ryby głosu nie mają.
Siada wtedy z takim niejadkiem, wpycha mu do buzi wielkie porcje szpinaku i, nie zwracając uwagi na torsje czy krokodyle łzy, nachyliwszy się nad małym uszkiem, szepcze słodko:
– Wiesz, że nie wstaniesz, dopóki nie zjesz wszystkiego. A jak zwymiotujesz, to zjesz jeszcze raz…
Beata Kołodziejczyk weszła tą historią wgłąb mojej duszy, rozwierciła ją, wywlekła na drugą stronę i usiadła w jej zakamarku. „Uśpieni” nie jest książką lekką, łatwą i przyjemną. Na szczęście. Jest za to książką fantastycznie skonstruowaną, zaskakującą i zmuszającą do refleksji. Historie w niej opowiedziane są jak czarno-białe zdjęcia, które wypadły z rodzinnego albumu. Migawki chwil słodkich i gorzkich, wymieszane jak wysokoprocentowy koktajl.
Te procenty odgrywają sporą rolę w powieści. Dorośli wciąż się nimi raczą. Upijają ze smutku, z radości, ze złości. Samotnie i w towarzystwie. Z okazji i bez okazji. Czasem miałam wrażenie, że z kartek unosi się smród przetrawionego alkoholu wymieszany ze słodkawym odorem spoconych ciał. Ta książka naprawdę mocno uderza do głowy.
Niedorośli dorośli.
Scena, która rozgrywa się na ekranie, w niczym nie przypomina dotychczas oglądanych. Kamera wykonuje ostre zbliżenia narządów płciowych obnażonej pary. Z obrzydzeniem wpatruję się, jak wielki, żylasty członek bezlitośnie penetruje nieapetycznie rozciągniętą, poobijaną przez rozhuśtane jądra łechtaczkę.
Dzieci z powieści „Uśpieni” nie są radosnymi, szczęśliwymi brzdącami. Dorośli im na to nie pozwolili. Utopieni w bagnie patologicznych relacji. Ugrzęźli w smole zazdrości, poczucia winy i walki o uwagę. Widzący to, czego nie powinni. Otacza ich kłamstwo, ból, seks i śmierć. Takie dzieciństwo wcale nie było i nie jest czymś wyjątkowym. Za ścianą w bloku, na podwórku, w autobusie – wszędzie spotykamy takich dorosłych niedorosłych. Dzieci spaczone przez rodziców, kontynuujące ten proceder na kolejnych pokoleniach…
Sięgając po tę książkę przygotujcie się na wstrząs. Na gorycz i brud, które zostawią w Was ślad. Na uderzenie, które otworzy Wam oczy.
Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Oficynka
Tagged with: alkohol, alkoholizm, Beata Kołodziejczyk, patologia, PRL, Uśpieni