383 (74). „Jesienny bluszcz” Magdalena Kubasiewicz – PATRONAT

383 (74). „Jesienny bluszcz” Magdalena Kubasiewicz

Wydawnictwo Replika

336 stron, oprawa miękka

2018

„Miała dwadzieścia siedem lat, kompletnie nieprzydatny dyplom magistra stosunków międzynarodowych i jakieś dwanaście tysięcy oszczędności. Nie miała za to  pracy, narzeczonego in spe, mieszkania ani żadnego planu  na życie.”

Twórczość Magdaleny Kubasiewicz poznałam od morderczo-komediowej strony czytając „Topienie Marzanny”. Bardzo spodobał mi się jej styl, dlatego cieszę się, że mogłam odkryć jej inną, bardziej poważną literacką twarz. „Jesienny bluszcz” można czytać jako kontynuację „Sonaty dla Motyla” ale też jako oddzielną powieść, jak zrobiłam to ja. Istotne zdarzenia z przeszłości są tutaj przytaczane i wyjaśniane, więc w żaden sposób nie odczułam dyskomfortu czytelniczego. Ta powieść porusza wiele istotnych tematów, poczynając od problemów wychowawczych, poprzez kryzysy małżeńskie, aż po przemoc domową. To historia o kobietach, dla kobiet. Wzruszająca, czasem zabawna i bardzo życiowa.

„ – Chodźcie tutaj do brata – poleciła Karina stanowczo. Obie bliźniaczki się ociągały, nawet Asia, która zwykle chętnie bawiła się z bratem, wyglądała na niezadowoloną i rozczarowaną. Karina dostrzegła to, ale nie zamierzała odpuścić. Dominik był najmłodszy, trzeba było się nim opiekować i dziewczynki musiały czasem się dostosować.”

Bohaterkami „Jesiennego bluszczu” są kobiety, które łączą relacje rodzinne i przyjacielskie. Chociaż przyjaźń pomiędzy nimi bywa wielokrotnie wystawiana na próbę, i dziewczyny nie zawsze mają podobne zdanie. Czasem wręcz iskrzy między nimi, szczególnie za sprawą Kariny. Ta bohaterka wzbudziła u mnie największe emocje. Może dlatego, że jest matką, jak ja, przeszła sporo małżeńskich zawirowań i tak bardzo chce nad wszystkim panować i być perfekcyjna, że gubi w tym wszystkim prawdziwe uczucia. Kaśka to jej przeciwieństwo – chodzący chaos i typ włóczykija, który nigdzie i przy nikim nie potrafi zagrzać dłużej miejsca. Do tego dochodzi Julia zwana Anną oraz Wioleta, która trafia pod skrzydła Kasi po pobiciu przez partnera.

„Wiolka nerwowo wyłamała sobie palce. Walcząc z chęcią przeproszenia za to, że ciągle przeprasza.”

Magdalena Kubasiewicz nie stworzyła kolejnej łzawo-cukierkowej opowieści o idealnych żonach, matkach i kochankach. To dość gorzka, chociaż nie pozbawiona ciepła powieść o tym, że czasem ciężko odnaleźć swoją drogę. Bywa, że trzeba sięgnąć głębokiego dna, by moc się od niego odbić, chociaż czasem do wypłynięcia na powierzchnie potrzebne jest koło ratunkowe rzucone przez pomocną dłoń. „Jesienny bluszcz” przede wszystkim pokazuje, jak ważna jest szczerość – zarówno wobec innych, jak i samego siebie. Bo, żeby zmienić coś we własnym życiu, należy sobie uświadomić, jakie popełnia się błędy i poprosić o pomoc w ich naprawieniu.

„Jesteś jak bluszcz, powiedziała jej kiedyś podpita Anna, i Karina obraziła się o to na dwa tygodnie. Potrzebujesz opleść coś i nie umiesz sama przyjąć żadnego kształtu. Sploty bluszczu nie poradzą sobie bez podpory, a mogą ją zadusić…”

Żadna z bohaterek nie wzbudziła mojej ogromnej sympatii ale każda wywołała ogrom emocji, a to chyba najważniejsze. Czytając przeżywałam ich rozterki, kłóciłam się z podjętymi przez nie decyzjami i warczałam na pewne sytuacje. Uwielbiam książki, które wzbudzają we mnie takie odczucia, bo wymagają stałej uwagi i sprawiają wrażenie opisywania realnych zdarzeń. Taka Karina, czy Kaśka mogą mieszkać tuż obok mnie. A Wioleta mogłaby być dalszą znajomą, z którą jakoś dziwnie urwał się kontakt…

Serdecznie polecam lekturę „Jesiennego bluszczu”, w którym kluczową rolę odgrywa klimatyczny Bluszczowy Dwór – miejsce gdzie ścierają się osobowości, odnajdują przyjaciółki a swój przytułek zyskują bezdomne kociaki i szukające miłości dzieci.

Za egzemplarz do recenzji dziękuję

Tagged with: , , , , , , , ,