394 (85). „Lissy” Luca D’Andrea
„Lissy” Luca D’Andrea
Tł. Andrzej Szewczyk
Wydawnictwo WAB
430 stron, oprawa miękka
2018
„Gdyby nie niepokój i strach, Marlene mogłaby mimo takich nieprzewidzianych okoliczności dalej postępować zgodnie z planem. Ale niepokój strach i coraz gęstszy śnieg spowodowały, że wcisnęła hamulec, zawróciła i skręciła w boczną drogę, czym zapoczątkowała nową serię zdarzeń.”
Zaczynając lekturę spodziewałam się tradycyjnego thrillera, czyli intrygi kryminalnej i rosnącego napięcia. Dostałam coś kompletnie różnego od moich wyobrażeń. „Lissy” to powieść, która zaczyna się dość monotonnie, przewidywalnie i… nudno. Pierwsze strony absolutnie mnie nie wciągnęły i zastanawiałam się, czy warto czytać dalej. W końcu co intrygującego może być w historii młodej kobiety, która uciekając od męża-gangstera trafia pod opiekę skrytego mężczyzny z gór? A jednak… Pod jedną historią skrywa się kolejna i jeszcze kolejna, a ich poznawanie przypomina zdrapywanie szronu z zamarzniętej szyby – wciąż nie widać całości, a to, co odkryte wciąż zdaje się rozmazane i niewyraźne.
„Czas – mawiał Volter Luis – należy do gwiazd, nie do ludzi. Kim jesteś w porównaniu z gwiazdami, mój synu? […] Gwiazdy władają czasem, ludzie są przez niego miażdżeni.”
„Lissy” to moja pierwsza przygoda z twórczością Luci D’Andrea, więc nie mam porównania do „Istoty zła” ani innych jego utworów. Mogę jednak z całą pewnością stwierdzić, że autor wyróżnia się specyficznym stylem. Jego opisy nie są przegadane, wymyślne, lecz rzetelne i bardzo realistyczne. Często stosuje zabieg podzielenia tekstu na krótkie zdania, a nawet pojedyncze słowa, co jeszcze dobitniej podkreśla ich przekaz. W tym wypadku forma ma równie duże znaczenie, jak treść. „Lissy” nie byłaby tak sugestywna i przejmująca, gdyby nie odpowiednio skonstruowany tekst, który wywoływał we mnie na przemian uderzenia gorąca i zimne dreszcze.
„Był Bau’rem. Musiał mieć około sześćdziesięciu lat, ale zawsze trudno było określić wiek Bau’ra. Wysiłek, wiatr, zimowe mrozy i letnie upały powodowały, że twarze stawały się tajemnicze i twarde jak kora.”
Marlene – żona gangstera, Simon Keller – wiodący pustelniczy tryb życia Bau’r i bezimienny Zaufany Człowiek o twarzy aktora. Skomplikowany los zetknął ze sobą te trzy różne postaci i na zawsze odmienił ich przyszłość. Życie i śmierć, miłość i nienawiść, strach i nadzieja – ta powieść to amplituda skrajnych emocji i wątków. To niesamowity przykład, jak drobne elementy łączą się w skomplikowany, wielowymiarowy wzór, w którym dopiero z pewnej perspektywy można docenić kunszt twórcy. D’Andrea niczym wirtuoz sztuki literackiej stworzył powieść wymykającą się jakiejkolwiek klasyfikacji. Nazwanie „Lissy” thrillerem spłyca jej znaczenie i okrawa z ukrytych znaczeń i głębokiego przekazu. To jednocześnie powieść psychologiczna, wnikająca w umysły bohaterów i doszukująca się przyczyn ich zachowania, jak i przerażająca powieść pełna brutalności, śmierci, okrucieństwa i grozy.
„Właśnie o to chodziło.
Albo wierzysz, albo nie.
Nie istniały półśrodki.”
Kim jest tytułowa Lissy? To personifikacja miłości, poświęcenia i… głodu. Podobnie jak cała historia, sam Lissy również jest niejednoznaczna – wzbudza strach i litość, przeraża i zachwyca. Podziwiam umysł autora zdolny do spłodzenia tak skomplikowanego dzieła, w którym nie ma miejsca na czerń i biel, a baśnie nie są opowiastkami dla dzieci, tylko historiami pełnymi krwiożerczych bestii i morderców. W „Lissy” sporo jest odniesień do kultury ludowej, wierzeń i tradycji czy legend. Dodają one niesamowitego kolorytu i są ważnym motywem powieści, obok opowieści z okresu drugiej wojny światowej czy rozkwitu organizacji gangsterskich w latach siedemdziesiątych. Zaskakujący ciąg przyczynowo-skutkowy w powieści D’Andrea jest niczym perła ukryta w muszli albo łańcuch wydobywczo-przemytniczy szafirów.
„Czy nie było odrobiny szaleństwa w Jasiu i Małgosi?
Nikt nigdy nie opowiadał, co im się przydarzyło po tym <<żyli długo i szczęśliwie>>.”
Niebieskie kamienie, koboldy i ich rozjarzone błękitem oczy, niebieskie płomienie ognia dla zmarłych – ten kolor nie przypadkiem znalazł się na okładce „Lissy”. Opowieść o kobiecie, która z powodu wielkiej miłości podjęła decyzję determinującą los nie tylko jej, ale także wielu innych osób zostanie w mojej pamięci właśnie takim niebieskim błyskiem. Dotykiem lodu i kamienia, zapachem krwi i strachu oraz okrutną bajką ze starej księgi braci Grimm. Z pewnością nie raz powróci do mnie we snach, z których będę się budzić zlana zimnym potem…
Książka ukazała się nakładem
Ta recenzja wzięła udział w akcji organizowanej przez Wydawnictwo, czyli „Praca marzeń”. Trzymajcie za mnie kciuki 😉
Tagged with: broń, błękit, człowiek z gór, gangster, góry, kobold, Konsorcjum, Lissy, Luca D'Andrea, mafia, praca marzeń, psychopata, siostra, świnie, szafiry, zlecenie, znachor
Utknęłam w tej książce na ponad miesiąc i jakoś nie mogę z nią ruszyć….
Ja na początku też utknęłam. Nie wiedziałam skąd zachwyt… Ale po przebrnięciu kilkudziesięciu stron historia mnie wciągnęła. I zaskakiwała na każdym kroku. To nie jest typowy thriller na pewno. Ale skrywa taki dziwny mrok i wywołuje dreszcze…