454 (49). „Błahy incydent” Justyna Edmondson
454 (49). „Błahy incydent” Justyna Edmondson
Wydawnictwo Oficynka
341 stron, oprawa miękka
2018
Obmierzłość jej życia dzielona była na równe kawałki. Każdy kawałek stanowił pewną zamkniętą całość, ale jednocześnie zapuszczał pędy w kolejnym, tworząc swoistego rodzaju puzzle obmierzłości.
Mam ostatnio szczęście do trudnych emocjonalnie lektur. „Błahy incydent” wbił we mnie tysiące igieł, nasypał szklanych odłamków do gardła i przejechał walcem. Z góry zaznaczam, że to nie jest powieść dla osób w dołku, czy cierpiących na depresję, bo wbija w ziemię i przygniata błotem. Autorka przeskakuje pomiędzy kilkoma postaciami i pomału, kawałek po kawałeczku składa skomplikowaną układankę pełną bólu, smutku i straty.
Czuła, że nie ma niczego, co sprawiałoby, że jest spójna, cała, jedna. Nie było ani grama kleju, spoiny, czegokolwiek. co złapałoby te trzęsące się kawałki i skleiło w całość jak starą skorupę.
Justyna Edmondson stworzyła prawdziwą kumulację dramatów i ukazała świat od tej gorszej, brudniejszej strony. Wraz z przewracaniem kolejnych stron odkrywamy ból i gorycz molestowanego dziecka, tragedię kobiety tkwiącej w niedanym związku, ucieczkę w samookaleczenie, zdradę i gorączkowe poszukiwanie szczęścia za wszelką cenę. W to wszystko wplecione są melodie, nawiązujące do etapów życia bohaterów.
Jej pokrojone ciało nagle wygładziło wszystkie swoje blizny i stało oto przed nią wyprężone, sterczące, gdzie trzeba, jędrne do nieprzytomności, pokryte delikatnym puszkiem, rozbrajające, ciepłe i mokre w środku.
„Błahy incydent” poraża autentyzmem, wręcz naturalizmem opisów oraz ukazuje jak pozornie błahe zdarzenia, błahe dla innych, stają się kamieniem młyńskim u szyi ciągnącym na samo dno. Z tej powieści wyziera bardzo smutny koncept na determinację losów i niemożliwość ucieczki. Zamknięcie w smutku bywa tak szczelne, że dopuszczenie jakiejkolwiek radosnej myśli graniczy z cudem. Nie twierdzę, że powieść nie zawiera jakiejkolwiek nadziei i pozytywnej myśli, ale za każdym razem szczęście jednej osoby jest opłacone czyjąś stratą.
Przez całe życie była dotykana, macana, miętoszona. Jej ciało zaznało tyle dotyku, że na pewno mogłaby go z siebie zeskrobać i zrobić jakieś zapasy na zimę.
Ta książka momentami przypominała mi twórczość Joanny Bator – przez oryginalne metafory, nieco momentami psychodeliczne sytuacje – ale z pewnością jest prostsza w konstrukcji i odbiorze. Z jednej strony jest historią kilku ludzi, którzy stają sobie wzajemnie na swoich drogach. Z drugiej, jest w pewien sposób przypowieścią, pełną odniesień do religii, metafizyki, niewidzialnej energii. Dlatego „Błahy incydent” nie jest książką, którą łyka się „na raz”. Trzeba się co chwilę zatrzymywać, wracać, odpoczywać od nadmiaru wrażeń. Można tę powieść czytać raz po raz i wciąż odkrywać w niej coś innego, nowego. Odbiór w dużej mierze zależy od osobistych przeżyć Czytelnika, jego nastawienia i nastroju. Z pewnością może też czasem odrzucać dużą dawką pesymizmu. Doradzam wtedy głębokie odetchnięcie i powrót w lepszym momencie, bo z lektury „Błahego incydentu” można wynieść naprawdę wiele.
Książka ukazała się nakładem
Tagged with: Błahy incydent, Eufonium, Justyna Edmondson, koty, molestowanie, muzyka, samookaleczanie