508(8). „Pianissimo” Agata Suchocka – PATRONAT

Od chwili naszego pierwszego spotkania mimowolnie zacząłem zwracać baczniejszą uwagę na kobiety, jakby tamtą minuta patrzenia na nią strąciła łuski z moich oczu, uruchomiła w moim umyśle jakieś nieużywane wcześniej połączenia nerwowe. Zacząłem więcej dostrzegać, więcej rozpoznawać, więcej analizować. Odczuwać silniej.

Miłość? A może obsesja? Czym jest magnetyczne przyciąganie pomiędzy bohaterami powieści Agaty Suchockiej? Czy można zakochać się w kimś, kogo nie znamy w najmniejszym stopniu? Jakimi sekretami otulają się, niczym ochronnymi płaszczami, Julian Kolbe i Irena Łotwicka? Czy można żyć muzyką do tego stopnia, by jej utrata oznaczała kres sensu istnienia?

Agata Suchocka ponownie stworzyła historię nieoczywistą,wymykającą się z uznanych norm i standardów. Z jednej strony to klasyczny romans między dwoma poharatanymi przez los duszami. Ale czy na pewno? Autystyczny, zamknięty w hermetycznym świecie dźwięków wirtuoz nie jest typowym idolem i łamaczem serc niewieścich. A Irena – pędząca na motocyklu famme fatale – nie omdlewa z miłości.

Tych dwoje przyciąga niewidzialny magnes, jednak, według mnie, nie łączy ich miłość. Zderza ich ze sobą przeznaczenie. Niemal dosłownie. Ale to, co między nimi pulsuje to raczej fascynacja nieznanym i próba odnalezienia cząstki siebie w drugiej osobie.

Owszem, żyła, funkcjonowała w społeczeństwie, chodziła do jakiejś szkoły, na jakieś studia, zdawała jakieś egzaminy, ale wszystkie naskórkowe relacje, jakie nawiązała, wszystkie dyplomy, które zdobyła, nie były jej przecież do niczego potrzebne.

Irena to postać tak chropowata i szorstka, że samo czytanie o niej wywołuje ogromny dyskomfort i niemal ból. Prowokująca, wulgarna, bezczelna. A jednocześnie zalana smolistą czernią traumatycznej przeszłości. To nie jest bohaterką, którą chciałoby się poznać, spotkać na kawie. Ma wokół siebie mur, najeżony drutem kolczastym, który skutecznie zniechęca do jakiejkolwiek zażyłości.

Nie czułem się jednak samotny czy wyalienowany, takie pojęcia nie zawierały się w moim słowniku, składającym się głównie z sakralnego poszumu. Byłem niemymi, niewidzialny obserwatorem, niezmiernie ciekawym tego nowego świata, przemawiającego do mnie w nieznanym mi dotąd języku.

Julian Kolbe fascynuje, ale również nie jest typem postaci, która wzbudza moją sympatię. Właściwie on mnie przeraża, jak jakaś nadnaturalna istota. Jest niczym przeniesiony z innej rzeczywistości, zupełnie niedopasowany. Momentami miałam wrażenie, jakby nie potrafił odczuwać emocji. A może po prostu odcinał się od nich grubą zasłoną? Jego życiem rządzi muzyka. Julian zdaje się być rezonującym instrumentem, przez który przepływają dźwięki.

Jeżeli sądzicie, że brak mojej sympatii do bohaterów oznacza krytykę powieści, to bardzo się mylicie. Mogę nie lubić postaci, nie rozumieć ich postępowania, odzrucac prezentowane postawy, a jednak odbieram ich jako żywe istoty. Tak jakby autorka nie wymyśliła fikcyjnej opowieści, tylko zdała relację z autentycznych wydarzeń.

„Pianissimo” nie jest lekką, wakacyjną lekturą. Nie gwarantuje rozrywki i odpoczynku. Ja musiałam sobie dawkować perypetie bohaterów. Chciałam smakować dźwięki i melodie, którymi nasycona jest ta książka. Właśnie, „Pianissimo” ma melodię. Momentami gwałtowną i porywającą, a czasem ledwie tlącą się na granicy słyszalności.

Wysłuchajcie opowieści o muzyce, miłości i ogromnym smutku.

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Videograf

Tagged with: , , , , , , ,

Comments & Reviews

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*