„Literatura dzieli się na dobrą i złą” – rozmowa z Grzegorzem Kalinowskim, autorem „Załogi”

Wywiad z Grzegorzem Kalinowskim

Zawód – pisarz

Czy pisanie powieści to dla Pana zawód czy pasja?

Jedno i drugie. Mam to szczęście, że łączę pasję z pracą, trwa to już trzydzieści jeden lat. Z pasją podchodziłem do zawodu nauczyciela i nie zdążyłem się wypalić, bo było to pół etatu przez zaledwie dwa lata. Później praca reportera i DJ’a w radiu, dużo ruchu, wyjazdy w strefy konfliktu, muzyka, koncerty. Następnie zawodowo zająłem się moją wielką pasją, którą jest piłka nożna. Chodzę na mecze od prawie czterdziestu lat, a jako dziennikarz mogłem zobaczyć ich więcej i zajrzeć za kulisy. Widok Berlusconiego, który chodził pod szatnią Milanu i na dwa telefonu komórkowe, na przemian odbierał gratulacje i chwalił się sukcesem, był bezcenny. Od czterech lat zawodowo piszę i sprawa mi to frajdę, jestem szczęściarzem!

Od czego zaczyna Pan pisanie książki? Tworzy Pan szkielet i dobudowuje poszczególne sceny?

Pomysł. Scena. Środowisko. Coś co mnie zaintryguje na tyle by obudować to fabułą. Trochę jak w filmie Vabank.

– Wie pan, co to jest?
– Nie…
– To jest tłumik, rozumie pan, czy ja mam do niego dokręcić rewolwer?
– To… to… to jest napad?

Zatem najpierw znajduję tłumik, a później dokręcam do niego rewolwer.

Kryminał dydaktyczny?

Dlaczego kryminał, a nie na przykład reportaż albo powieść społeczno –

obyczajowa?

Reportaże były dla radia i telewizji, nakręciłem parę dokumentów, więc w pisaniu poszukałem czegoś nowego, czegoś co chciałbym otrzymać jako czytelnik. Zacząłem od serii powieści sensacyjno-kryminalnych, trylogie „Śmierć frajerom” i „Śledztwa komisarza Strasburgera”, które rozgrywają się w dwudziestoleciu międzywojennym i chcę to kontynuować. Jednocześnie wpadłem na pomysł historii z futbolem, prasą i polityką w tle, czyli elementami, które jako dziennikarz doskonale poznałem. Tak powstała „Gra w oczko”, a konsekwencją żeglowania po znanych akwenach jest „Załoga”. Nieco odbiegłem od tematu, ale już wracam! Kryminał jest bardzo uniwersalną formą i ciekawym sposobem na opisanie świata, epoki i ludzi, do tego dostarcza emocji nie tylko czytelnikowi, ale i samemu autorowi, a to przecież chodzi.

Co jest najważniejsze w Pana książkach? Intryga kryminalna, tło polityczno-

społeczne czy może dobrze skrywany ironiczny dydaktyzm?

Wszystko. Jak w dobrym koktajlu i jak w koktajlach można zmieniać proporcje, Piotr Bratkowski uznał Załogę za powieść, która mogła by się obyć bez wątku kryminalnego, bo jest przede wszystkim powieścią obyczajową i zapisem pewnych czasów. Bardzo mi się ta recenzja w Newsweeku spodobała, bo o to mi chodziło. W każdej książce będzie inaczej, zmieniam proporcje moich drinków bo nie piszę metodą „na Mamonia”, czyli nie powtarzam melodii, które już raz słyszałem.

Najważniejsza jest przyjaźń

Co jest ważniejsze w Pana życiu: sport czy muzyka?

Przyjaciele. Przyjaciele i emocje. W obu przypadkach jest to niezwykle

ważne. Lubię mecze na żywo i koncerty, pewien trans, niepowtarzalną atmosferę, napięcie i aurę które im towarzyszą. Ideał to przeżywanie tych spektakli w zgranej ekipie i mi się to udaje. Bo mecze to także spektakle. Koncerty też, nawet jeśli występuje trzech muzyków bez żadnej scenografii. Oczywiście są również spektakle – spektakle, bo chodzę do opery i zaliczyłem już tyle przedstawień i teatrów w całej Europie, że zastanawiam się czy kiedyś nie pójdę na punkowy koncert w smokingu. To żart, ale w Londynie, na czterdziestoleciu punkowej grupy Damned widziałem parę ubraną jak na imprezę do królowej. To, że nie są przypadkiem można było poznać tylko po tym, że dżentelmen wpiął sobie w klapę surduta znaczki punkowych zespołów.

Na ile przyjaźń z muzykami była przydatna podczas pisania „Załogi”? Czy musiał Pan pewne rzeczy cenzurować, by kogoś nie urazić?

To fajni, zdrowi na umyśle ludzie, którzy nie są hipokrytami. Bardzo się cieszę, że kilku rockmenów i dziennikarzy zechciało wystąpić w mojej powieści.

Zwariowany tetryk

Główną rolę w „Załodze” odgrywa Michał „Misiek” Misiewicz. Jak wiele swojej

wiedzy i charakteru oddał Pan tej nietuzinkowej postaci?

To bohater zbiorowy, jeszcze nie starzec, ale już weteran, przedstawiciel

generacji dziennikarzy, którzy zaczęli pracę zaraz po przełomie roku 1989. Znajomi znajdują w Miśku wiele pierwowzorów, ale najrzadziej mnie. Tacy byliśmy i jesteśmy, niepoprawni, wesołkowaci tetrycy, którzy martwią się o przyszłość mediów.

Lata osiemdziesiąte dwudziestego wieku były połączeniem szarej i topornej codzienności z falą zachodniej kolorowej mody i muzyki. W jakiej grupie społecznej Pan się wtedy znajdował – tej konserwatywnej czy szalonej?

Trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Byłem gówniarzem, nastolatkiem który wkraczał w dorosłość, dla którego kumple, muzyka i sport miały być antidotum na Jaruzelskiego i PRL. Nie było wtedy za dużo ciepłej wody w kranie, trudno było być konserwatystą. Trzeba było być nieco szalonym, żeby nie zwątpić i całkiem nie zwariować.

Rock&roll, polityka i Murakami?

W najnowszej powieści dogryza Pan politykom – tym z czasów komunizmu, ale i współczesnym. Czy według Pana scena polityczna i muzyczna to podobne środowiska, w których liczy się charyzma oraz układy?

Dobry numer zawsze się obroni. Rock to muzyka w której nie oszuka się słuchacza, a jeśli tak się staje, to znaczy, że nie jest to już rock tylko cyrk, popelina. Co innego polityka, tu krętactwo, obietnice bez pokrycia i układy pozwalają otumaniać ludzi. Rockmen nie wyjdzie na scenę i nie powie – zaraz będzie zajebisty wykon – po czym zagra piach i zaprosi ludzi na następny koncert. Ludzie nie przyjdą, nie kupią płyty, przestaną szanować. Tu nie ma miejsca na badziew, do tego rock nie jest gatunkiem w którym pacynki skaczą do muzyki granej z playbacku. To nie polityka gdzie pociągany za sznurki pajacyk może grać rolę męża stanu.

PS jest zespól Gorillaz, którego koncerty są widowiskami połączeniem muzyki z animacją i projekcją wideo. Tylko na specjalne okazje muzycy pokazują się publiczności.

Skąd pomysł na wprowadzenie do książki motywu Japonii?

Najpierw była Godżilla Straszna seria filmów, tak straszna i tandetna, że aż fajna i przede wszystkim przypominająca dzieciństwo. Były też znakomite obrazy Kurosawy i Kitano oraz słynne Harakiri, a parę lat temu przeczytałem „Tatami kontra krzesła” Rafała Tomańskiego i „Rekina z parku Yoyogi” Joanny Bator. Ważne były także przygody ludzi z naszego kręgu kulturowego; film „Między słowami” oraz służbowa podróż szwagra do Tokio. Gromadziło się to wszystko latami, aż zbiegły się dwie sprawy. Zacząłem czytać Murakamiego, a w mojej okolicy otworzyła się znakomita, japońska restauracja. Moim zdaniem najlepsza w mieście, ale po dwóch miesiącach została zamknięta. To pobudzało wyobraźnię. Nie tylko ja myślę o japońskich motywach, na platformie Netflix pojawił się film Giri Haji. Mocna rzecz – Londyn i Tokio w jednym serialu.

Plany i misje

Czy planuje Pan kolejne tomy cyklu „telewizyjnego”?

„Szeleszcząca Śmierć” prawie na ukończeniu, ale będziemy rozmawiać z wydawcą czy to dobry czas na ten tytuł, bo są jeszcze dwa konkurencyjne pomysły. Sam nie wiem, niech Rafał Bielski i Piotrek Sternal zdecydują, bo dla mnie wszystkie historie są ciekawe. Skoro tak to niech ktoś z boku, spojrzy na to i wybierze. Fajnie mieć blisko siebie ludzi na których można polegać.

Część dochodu ze sprzedaży „Załogi” trafi do Fundacji Rak@Roll. Skąd pomysł na taki cel charytatywny?

Kiedy szef Skarpy Warszawskiej, Rafał Bielski powiedział mi o tym pomyśle, to z miejsca uznałem że to strzał w dziesiątkę. W jakim stanie jest nasza służba zdrowia wiemy doskonale, a to co opowiadają o swoich problemach znajomi, którzy zapadli na chorobę nowotworową jest wstrząsające. Trzeba pomagać jeśli można, trzeba nawet jeśli wydaje się, że nas to nie dotyczy, bo dotyczy wszystkich.

Nieważny jest gatunek

Czy według Pana czytanie książek jest czymś nobilitującym i podnoszącym wartość człowieka?

Zależy o jakie książki chodzi. Literatura, książka, lektura… To brzmi wzniośle, ale nie każda osoba słuchająca muzyki jest melomanem, a większość wykonawców gra połączenie młócki z katarynką. Podobnie jest z kinem, można od czasu do czasu obejrzeć film klasy b, odetchnąć przy nieskomplikowanej, komercyjnej produkcji, ale jeśli nie wykracza się poza ten krąg to trudno mówić o nobilitacji i podnoszeniu wartości. To jak kupowanie biżuterii z tombaku z przekonaniem, że gromadzi się majątek.

Po jaką literaturę sięga Pan jako czytelnik? Czy ma Pan ulubione gatunki lub autorów?

Tak jak w przypadku muzyki można powiedzieć – nie ważny jest gatunek, bo literatura dzieli się na dobrą i złą. Wzorcem literatury kryminalnej jest dla mnie Raymond Chandler i do niego równają najlepsi polscy autorzy, lubię Czechów, Haszka, Hrabala i Kunderę, kiedyś zaczytywałem się w Vonnegucie i „Śniadanie mistrzów” wywarło na mnie duży wpływ. Nie przepadam za fantasy, ale Grę o Tron polubiłem, bo to swoisty remake Królów przeklętych Maurice’a Druona. Tu dochodzimy do powieści historycznych, a skoro tak, to nie może zabraknąć Akunina. Duża klasa! Jesteśmy o krok od powieści szpiegowskiej, zatem jej cesarz – le Carre i polski król – Severski. Ostatni rok należał do Houellebecqa i to nie będzie koniec czytania francuskiej literatury. Pod choinę kupiłem Żonie „Komedię ludzką” Balzaka, to dłuuuuga półka, dwadzieścia cztery tomy. Żona nie może się oderwać, przekazuje mi wrażenia i nie mogę się doczekać kiedy się za to zabiorę. Mamy czytania na dwa lata, bo pewnie będziemy przeplatać kolejne tomy Balzaka z innymi lekturami. Oczywiście cały czas czytam książki historyczne, monografie, biografie oraz bardziej szczegółowe opracowania, które są mi niezbędna do pisania moich książek.

Wielka przygoda i ciężka praca

Czy w życiu osobistym i zawodowym czuje się Pan bardziej jak rządzący z zaplecza Misiek czy wystawiona na widok publiczny Joanna? A może bardziej jak malutcy stażyści, którzy wciąż się uczą?

Przede wszystkim trzeba być sobą, a to nie oznacza zawsze to samo. Są chwile kiedy się gwiazdorzy jak Joanna Becker, to miłe, ale trzeba na to zapracować. W innych sytuacjach mogę jak Misiek być mentorem, wyjaśnić, skarcić i utrzymać w ryzach, bo w końcu kilkadziesiąt lat doświadczeń i to przeróżnych uprawnia mnie do takiej roli, ale jeśli bym się spotkał z Paniami Atwood i Tokarczuk, z Houellebecqiem, Henem czy Papciem Chemielem to zająłbym pozycję stażysty, kogoś kto chciałby się czegoś od nich nauczyć. Przeszedłem wszystkie etapy pracy dziennikarskiej, a teraz zostałem pisarzem i nie mam wątpliwości, że istotą tych zawodów jest nie tylko pasja i talent oraz doświadczenie, ale także chęć do pracy i nauki. To wielka przygoda, ale i naprawdę ciężka robota, choć czasem wrzuca się prawdziwych dziennikarzy i pisarzy do jednego worka z celebrytami i gwiazdkami.

Autorowi ogromnie dziękuję za wywiad, a Was gorąco zachęcam do sięgnięcia po Załogę i inne powieści Grzegorza Kalinowskiego. Możecie też poczytać jego powieść w odcinkach o bardzo aktualnym tytule: KWARANTANNA.

Tagged with: , , , , ,

Comments & Reviews

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*