Natchnienie to propozycja i szansa – Wywiad z Anną Łajkowską, autorką „Szeptów gwiazd”
Wywiad z Anną Łajkowską autorką „Szeptów gwiazd”
Absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Gdańskim oraz marketingu i zarządzania na Politechnice Gdańskiej. Uczy języka polskiego w szkole podstawowej. Jest żoną lekarza, mamą trójki dzieci.
Nauczycielka – pisarka
Jest Pani z wykształcenia i zawodu polonistką. Czy pisanie książek dzięki temu jest łatwiejsze czy wręcz przeciwnie?
To bardzo ciekawe pytanie. Początkowo świadomość ogromnego dorobku literackiego wielu znakomitych pisarzy bardzo mi ciążyła, wręcz paraliżowała. Być może dlatego tak późno zaczęłam poważnie myśleć o pisarstwie.
Teraz, po napisaniu i opublikowaniu pięciu książek czuję się dużo pewniej w tym pięknym świecie literatury. Odkrywam też, jak bardzo pomogło mi przeczytanie wielu książek z różnych epok i gatunków, jak dużo mogę czerpać ze znajomości gramatyki…
Nie ukrywam, że nie tylko wykształcenie, ale i praktyka szkolna jest dużą pomocą. Ucząc, sama się uczę – i to jest niesamowite, bo uczę się też od moich uczniów!
Jak na Pani twórczość reagują bliscy oraz osoby z Pani otoczenia, na przykład uczniowie czy ich rodzice?
Bardzo pozytywnie. Spotykam się z wieloma miłymi komentarzami. Zdarzyło się też kilka razy, że koleżanki z pracy lub uczniowie przyszli z kupioną na prezent książką z prośbą o autograf dla bliskiej osoby. To było wzruszające.
Emocje, manipulacje i zabiegi literackie
Dlaczego i po co Pani pisze? Czy jest to chęć uwolnienia swoich emocji, wpływania na czytelników czy może relaks?
Początkowo była to głównie chęć uwolnienia emocji, tak. Musiałam nadać pewnym myślom konkretny kształt, ułożyć je w historie, napisać niektóre rzeczy i zobaczyć je na papierze.
Jeżeli natomiast chodzi o wpływanie na czytelników, to tego się boję najbardziej. Przeraża mnie myśl, że ktoś pod wpływem mojej opowieści może podjąć życiowe decyzje. Wtedy mam chwile zwątpienia. Ostatecznie jednak dość mocno wierzę w ludzi i ich umiejętność odróżniania dobra od zła. Jeśli ktoś dzięki mojej powieści przemyśli jeszcze raz jakieś swoje sprawy życiowe, to pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że zrobi to z dobrym skutkiem.
W „Szeptach gwiazd” stworzyła Pani niesamowitą, metaforyczną opowieść o tym, skąd pisarze biorą inspiracje. Czy tak właśnie sobie to Pani wyobraża?
Na razie tak. Wydało mi się piękne takie przenikanie się światów, rodzaj przeznaczenia, które można jednak ominąć. Natchnienie jest w moim rozumieniu propozycją, jakąś szansą, którą można łatwo wykorzystać – bo jest przeznaczona dla nas i tylko dla nas – a z drugiej strony tak łatwo ją zaprzepaścić. Niby nic się nie dzieje, nikt tego nigdy nie zauważy… Ale jakie to smutne!
Zaskoczył mnie zabieg wprowadzenia do powieści wypowiedzi bohaterów, tak, jakby byli autentycznymi postaciami. Czy tak właśnie traktuje Pani stworzone przez siebie charaktery? Jak żywe osoby?
Był to rodzaj gry z czytelnikiem. Każda z postaci w moich książkach jest mi bardzo bliska, przejmuję się jej losem, nie chciałabym jej sprawić przykrości. Jednocześnie niektóre z nich mają swoje pierwowzory w rzeczywistości. „Szepty gwiazd” pisałam, kiedy ukazywały się trzy części „Wrzosowisk”. Złościło mnie początkowo i smuciło, jak łatwo utożsamiano moich bohaterów ze mną i moją rodziną. Nie chciałam tego, ale z wiadomych względów nie mogłam uniknąć.
W powieści „Szepty gwiazd” postanowiłam się tym zabawić, stworzyć świat w świecie, publikację w publikacji, aby zaintrygować czytelnika tematem prawdziwości lub fikcyjności bohaterów literackich.
Proces twórczy
Z dopisku na końcu książki zrozumiałam, że jej napisanie zajęło Pani sześć lat. Czym to było spowodowane? Czy ta historia była trudna do stworzenia?
Rzeczywiście, nie było łatwe zbudowanie fabuły składającej się losów tak wielu bohaterów, przeplatanie narracji, aby pojawiło się wiele punktów widzenia. Pomysł książki narodził się zaraz po tym, jak zaczęłam pisać „Pensjonat na wrzosowisku” i od tej pory dopracowywałam i rozszerzałam ten pomysł w wolnych chwilach pomiędzy poszczególnymi częściami przygód Basi w Anglii.
A potem, kiedy już usiadłam do napisania tej powieści, okazało się, że to był wierzchołek góry lodowej. Prawdziwa praca dopiero się zaczęła.
Czy po oddaniu książki do druku miewa Pani refleksje, że coś jeszcze można było w niej zmienić lub poprawić?
Raczej nie. Staram się dopracować całość na czas, w terminie odesłania tekstu do wydawnictwa. Potem jeszcze pracuję, aby ewentualne poprawki nanieść w pracy z redaktorem. Zdarzyło mi się jednak w przypadku „Dobrej Przystani”, że zrezygnowałam z zamiarów dopisywania całych epizodów, bo przy kolejnym odczytaniu doszłam do wniosku: nie nie dodaję już nic. Pierwotna wersja była idealna.
Fatalizm i niepozytywne postaci
W „Szeptach gwiazd” porusza Pani wiele trudnych, wręcz bolesnych tematów. Nie boi się Pani zarzutów o zbytni fatalizm i negatywizm?
Nie. Uważam, że żyjąc w świecie zdominowanym przez media, mamy szansę zobaczyć, jak okrutne bywa życie. Często jednak tego nie akceptujemy i uciekamy przed prawdą. Serwisy informacyjne próbują epatować nas tragediami, a my wolimy zatapiać się w odrealnionym życiu celebrytów.
Dla mojej powieści wybrałam szczególny czas Bożego Narodzenia, który wielu ludzi przeżywa na bardzo wysokim poziomie zaangażowania emocjonalnego. Wszystko ma być doskonałe – począwszy od prezentów, a skończywszy na wzniosłych uczuciach. Do tego dochodzi cały bagaż doświadczeń gromadzonych od ostatnich Świąt. Coś się zaczęło, coś się skończyło. Umarły nadzieje, umarli ludzie. Jak można o tym nie pisać!
Stworzeni przez Panią bohaterowie nie są absolutnie pozytywni. Każdy zmaga się ze swoimi demonami i popełnia (czasem głupie) błędy. Skąd taki pomysł na postaci?
I znowu: ludzie po prostu tacy są. Ani dobrzy, ani źli. Bardzo niedoskonali. Denerwujący, a nawet nieznośni dla innych, czasem śmieszni ze swoimi małymi dziwactwami. Obserwuję swoje otoczenie, słucham, co ludzie mówią i w jakie relacje wchodzą. Staram się zrozumieć ich motywacje. Nie myślę, co bym zrobiła na jego miejscu, tylko dlaczego on to zrobił, co go do tego popchnęło. Wiem, że moje odpowiedzi mogą nie być adekwatne do konkretnej osoby w danej sytuacji, ale ludzi jest tylu na świecie, że do kogoś z pewnością pasują. I nikt mnie nie przekona, że tak nie może być.
Czy któraś z postaci jest Pani alter ego? Czy może obdzieliła Pani każdego z bohaterów cząstką siebie?
Cytat z wypowiedzi Milana Kundery, który wykorzystałam jako motto, w pełni obrazuje moje podejście do bohaterów książki. „Postacie moich powieści są możliwościami mnie samego, które nie zostały urzeczywistnione.”
Ja mogę tylko dodać, że być może uda mi się niektóre z nich urzeczywistnić.
Boże Narodzenie w powieści i w życiu
Święta Bożego Narodzenia to czas miłości, pojednania, wybaczania błędów. Czas cudów. Jednak w Pani historii nie ma słodkich pierników, miłosnych wyznań i oczywistego happy endu. Dlaczego?
Na to pytanie częściowo już odpowiedziałam. Dodam tylko, że taki lukrowany obraz Bożego Narodzenia jest nieprawdziwy. Gdybyśmy mogli stać się niewidzialni i zajrzeć do niektórych domów, jak to zrobił choćby Scrooge w „Opowieści wigilijnej”, bylibyśmy przerażeni.
W jaki sposób Pani przygotowuje się do świąt? Bierze Pani wszystko na swoje barki, jest dyrygentem, a może działa całkiem spontanicznie?
Kiedyś bardzo się przejmowałam i wiele rzeczy chciałam robić sama, ale też wiele wymagałam od najbliższych. Wszystko miało być zapięte na ostatni guzik. Tylko że wtedy gdzieś się gubiły Święta. Teraz staram się to zmienić. To długi i bolesny proces. Zwłaszcza gdy z domu rodzinnego wyniosło się dbałość o nakarmienie wszystkich dużą ilością jedzenia… a do tego doszło własne przekonanie, że równie ważne są stroiki, serwetki, świeczki w odpowiednim kolorze i papierowe torebki na prezenty…
Balans i uniwersalność
Rodzina, przyjaciele, duma z samego siebie – to ponadczasowe wartości, obecne w naszym życiu. Ale z drugiej strony kryją się wszystkie nasze wady, słabości i krzywdy. Czy da się zachować balans pomiędzy tymi sferami? Czy udaje się to Pani bohaterom i Pani samej?
Moich bohaterów przedstawiam w najtrudniejszych chwilach ich życia. Właśnie wtedy, gdy nie udaje im się zachować balansu, gdy ktoś lub coś ich wytrąca z równowagi. Stoją nad przepaścią, muszą dokonywać dramatycznych wyborów… A ja? Nie umiałabym o tym napisać ani słowa, gdybym choć raz nie przeżyła czegoś podobnego.
Co chciałaby Pani usłyszeć od Czytelników po przeczytaniu „Szeptów gwiazd”?
Chciałabym, żeby nie traktowali tej książki jako jednego z wielu romansów. Piszę książki dla kobiet, to nie ulega wątpliwości. Jednak „Szepty gwiazd” uważam za coś bardziej uniwersalnego i to właśnie chciałabym usłyszeć choć raz.
Tagged with: Anna Łajkowska, boże narodzenie, innowacyjność, manipulacja, natchnienie, święta, Szepty gwiazd
Czytaliśmy wywiad z największą przyjemnością i możemy to powiedzieć – „Szepty gwiazd” to nie tylko klasyczna powieść romantyczna. To uniwersalna historia pełna emocji, która nawiązuje do Świąt, lecz chodzi w niej o coś jeszcze. Dzięki temu warto po nią sięgnąć już teraz mimo tego, że do Świąt pozostało jeszcze trochę czasu. Książka wciąga w skomplikowane losy wielu bohaterów, którzy są bardzo prawdziwi. Polecamy!