Wywiad z Agatą Suchocką, autorką „Woła mnie ciemność”
Wywiad z Agatą Suchocką, autorką „Woła mnie ciemność”
14 lutego na rynku ukaże się pierwsza powieść z cyklu „Daję Ci wieczność, czyli „Woła mnie ciemność”. Kontrowersyjna, perwersyjna, mroczna i pełna burzliwych emocji historia, która nie da się zamknąć w żadnych konwenansach. Zanim poznacie moją pełną opinię o tej książce, poznajcie bliżej jej nietuzinkową autorkę, która zgodziła się odpowiedzieć na kilka moich pytań.
DLZ: Witaj człowieku-orkiestro! Dosłownie: grasz na kilku instrumentach, a poza tym piszesz i uczysz angielskiego. Skąd w Tobie taka wielozadaniowość?
AS: A to nie wszyscy tak mają?? Nie lubię się powtarzać, nie lubię stać w miejscu. Mam chyba dociekliwą naturę: gdy natrafiam na interesujące mnie treści, zaczynam drążyć, aż czuję się usatysfakcjonowana. Gdy widzę kogoś, kto robi coś inspirującego, muszę spróbować się w tym samym. Czasem łapię bakcyla i zaczynam dążyć do perfekcji, tak jak w przypadku rysowania, pisania, śpiewania, czy komunikowania się po angielsku, a czasem osiągam jakiś tam średni, ale zadowalający mnie poziom i idę dalej. Poza tym informacja o moim powołaniu nauczycielskim jest już dość mocno przedawniona. Zaszczepiłam miłość do „inglisza” w wielu dzieciakach, ale od jakiegoś czasu już nie uczę. Wciąż mam kontakt z moją pierwszą uczennicą, która obecnie jest pilotką wycieczek zagranicznych. Podróżuje po całym świecie i niedawno napisała mi, że to ja uświadomiłam jej, iż język angielski otwiera drzwi do całego świata. To był dla mnie moment ogromnej satysfakcji, mogę więc spocząć na laurach w tej dziedzinie!
DLZ: Czy pisanie jest następstwem muzykowania? Jedna sztuka pociąga za sobą drugą?
AS: To dość skomplikowana relacja. Pierwszą gitarę kupiłam sobie w wieku 12 lat i gdy tylko poznałam parę chwytów, zaczęłam komponować i pisać teksty do piosenek. Byłam małą gadułą już w wieku półtora roku, pisałam pierwsze wierszyki jeszcze w podstawówce. To wszystko były jednak zabawy i szkolne zadania domowe. Na poważnie zainteresowałam się literaturą jakieś dwa lata później, po przeczytaniu powieści Anne Rice „Wampir Lestat”. Mówię o tym często i nie wstydzę się tej inspiracji: to była pierwsza książka, po którą sięgnęłam sama i przeczytałam w pełni świadomie. Jeden z bohaterów grał na skrzypcach. To wówczas postanowiłam nauczyć się grać na tym instrumencie. I to wtedy poczułam pierwsze wołanie ciemności… Wszystko, co piszę obecnie, jest przesycone muzyką, nie ma chyba powieści czy opowiadania, w którym nie pojawiłyby się jakieś motywy muzyczne. Opisywanie dźwięków, a już szczególnie muzyki nie jest łatwe, nietrudno o popadnięcie w banał. Ja jednak bardzo to lubię i staram się „pisać muzykę” tak, aby czytelnik mógł ją usłyszeć, poczuć, jak go przenika.
DLZ: Skąd pomysł na taką, a nie inną historię? Dlaczego XIX wiek, wampiry i tragiczne związki?
AS: Zauważ, że słowo „wampir” ani razu nie pojawia się w mojej powieści, nie pada w żadnym z tomów, o czym wkrótce przekonają się czytelnicy. Ja naprawdę traktuję wampiryzm mocno symbolicznie, jest dla mnie niejako pretekstem do tego, by umieszczać ulubione postaci w różnych kontekstach historycznych. Długość ludzkiego życia jest mocno ograniczająca, a gdy ma się postać teoretycznie żyjącą wiecznie, można poszaleć! Dlaczego akurat wiek XIX? To chyba najbarwniejszy okres w historii ludzkości, czas, w którym umysły były szczególnie otwarte, już zachłyśnięte rewolucją przemysłową, a jednocześnie jeszcze mocno zapatrzone w sielankową przeszłość. Do tego to mój ulubiony okres jeśli chodzi o literaturę, poezję i malarstwo, o muzykę romantyczną, która odgrywa w historii jakże istotną rolę.
Czy związki moich postaci są tragiczne? Na pewno są trudne, gdyż staram się tworzyć bohaterów niejednoznacznych, zmiennych, nieprzewidywalnych. Fabuła, którą można przewidzieć i bohater, którego można przejrzeć od pierwszych stron to dla mnie cechy dyskwalifikujące powieść. Dlatego nie przepadam za klasycznymi romansami, gdzie Ona i On poznają się, przechodzą różne perturbacje, po czym żyją długo i szczęśliwie. Moje historie zaczynają się raczej po napisach.
DLZ: Obecną wizję wampirów ukształtowały takie pozycje jak „Zmierzch”. Bohaterowie „Woła mnie ciemność” to jednak nie ckliwe i błyszczące istotki w stylu Edwarda, ale bardzo ogniste postaci. Czy nie boisz się, że zostaną źle odebrani przez czytelników?
AS: Dlatego właśnie zawsze podkreślam, że „Woła mnie ciemność” nie jest typową powieścią wampiryczną i fakt, że postaci zasiedlające jej karty nie są zwykłymi ludźmi jest sprawą drugorzędną. Nie jestem odosobniona w twierdzeniu, że „Zmierzch” wyrządził wielką krzywdę literaturze wampirycznej, czyniąc z krwiopijców, którzy wcześniej byli podzieleni na dwie frakcje: nocną arystokrację i potwory, rozrywkę dla nastolatek. Postać wampira zdewaluowała się i to, co uczyniła Anne Rice, wynosząc ją do mainstreamu, zostało groteskowo zniekształcone. To prawda, Louis z „Wywiadu z Wampirem” był marudą, ale nie był mięczakiem. Staram się pokazać, że postać wampira-romantyka nie musi być jęczącym mazgajem, a to, iż wampir jest uczuciowy, niekoniecznie doprowadza go do śmieszności. Wręcz przeciwnie: może nadać potworowi rys nieco tragiczny, dodać mu głębi i sprawić, że jego czyny stają się wieloznaczne, a moralność, którą się kieruje, ambiwalentna. Mówimy w końcu o mordercach, którzy potrafią namiętnie kochać. Dobro i zło przestaje być białe i czarne i wkraczamy w „szarą strefę” moralności i uczuciowości, gdzie nic nie jest jednoznacznie dobre lub złe.
DLZ: Czy zaczynając pisać miałaś przygotowany jakiś plan? Czy wiedziałaś jak od początku do końca będzie wyglądać historia Armagnaca czy Lothara?
AS: Nigdy nie mam planu. Zawsze najpierw jest postać i ona musi się we mnie ukształtować, dojrzeć, zyskać wyrazisty charakter. A potem po prostu pozwalam jej działać, jakbym stała obok i obserwowała jej poczynania. I w pewnym momencie tracę kontrolę, mogę już tylko opisywać to, co widzę. Tak właśnie było w przypadku „Woła mnie ciemność”. Pierwotna historia była nieco inna, na pewno bardziej niewinna, może infantylna, bo i ja byłam jeszcze dziewczątkiem, gdy zaczęła pojawiać się w mojej głowie. Leżakowała tam prawie dwadzieścia lat, a w tym czasie ja również się zmieniałam, ewoluowałam, zdobywałam nowe doświadczenia, mój światopogląd się wyklarował i uporządkował. I gdy w końcu nadszedł czas na to, żeby wrócić do pisania (najintensywniejszy okres przypadał na moje czasy licealne i studenckie), chłopcy nieco mi się rozszaleli… A ja pisałam i nie mogłam uwierzyć w to, co oni wyprawiają! Jednocześnie nie przyszło mi do głowy, że ktokolwiek mógłby odebrać tę powieść jako obrazoburczą czy naruszającą jakieś tabu. To była naturalna kolej rzeczy, wszystko, co napisałam, wynikało ze starcia się charakterów konkretnych postaci w konkretnych realiach historycznych. Ja byłam tylko przekaźnikiem.
DLZ: W jaki sposób powstali Twoi bohaterowie? Od razu miałaś ich przed oczami czy wizualizowali się dopiero w trakcie pisania?
AS: Od razu. Zawsze zaczyna się od bohatera. Miałam bardzo konkretny obraz Armagnaca, Lothara i lorda Huntingtona, jednak to dopiero czasy internetu (pamiętajcie, że postaci powstały w połowie lat 90tych…) sprawiły, że uzyskałam dostęp do milionów twarzy i w końcu znalazłam te, które przebłyskiwały gdzieś w moim umyśle. Rysując Armaganca, zawsze wzoruję się na przepięknej, niebanalnej twarzy modela i malarza Milesa McMillana. Gdy po raz pierwszy przypadkowo trafiłam na jego zdjęcie, długo nie mogłam się pozbierać. Jeden z portretów Armagnaca, luźno wzorowany właśnie na tej twarzy, znajduje się w książce.
DLZ: Bohaterowie z „Woła mnie ciemność” to wyjątkowe postaci. Każdy jest na swój sposób charakterystyczny, każdy ma odrębną historię. Jednak łączy ich niesamowita pasja do życia, sztuki i rozkoszy. Czy to są również Twoje cechy?
AS: Oczywiście! Staram się nieustannie rozwijać jako rysowniczka i instrumentalistka, a w orgiach uczestniczę dwa razy w tygodniu! Miałam szczęście mieszkać przez ćwierć wieku we Wrocławiu i w czasach studenckich rzeczywiście żyłam dość intensywnie. Starczyłoby tego by obdzielić kilka osób! Miałam szczęście zagrać parę koncertów dla wielotysięcznej publiczności, poznać wielu inspirujących ludzi, niektórzy z moich ówczesnych znajomych są obecnie celebrytami i to jest dość zabawne, gdy przypominam sobie ich początki, gdy mieli jeszcze po dwadzieścia lat. Obecnie już nie szaleję, ale zdarza mi się gonić za ulubionym artystą. Gdy wydałam powieści po angielsku, postanowiłam wręczyć je muzykom, którzy od wielu lat są dla mnie ogromną inspiracją. Tak się stało, moje powieści mają w swoich biblioteczkach skrzypek Nigel Kennedy, pianista Georgijs Osokins i kontratenor Philippe Jaroussky. To mi daje ogromną satysfakcję, świadomość, że najniepokorniejszy skrzypek świata jest fanem mojej prozy! Choćby dlatego nie żałuję, że wybrałam właśnie taką ścieżkę literacką, przez moment skupiając się na pracy nad wersjami anglojęzycznymi. Do pełni szczęścia brakuje mi tylko zainteresowania HBO!
DLZ: Twoja powieść jest bardzo odważna, bezpruderyjna, łamiąca konwenanse. Namiętność między mężczyznami stawiasz na równi, a może nawet wyżej niż tę w tradycyjnych parach. Skąd pomysł na ten wątek?
AS: Od zawsze byłam odludkiem, ciężko mi było zintegrować się z rówieśnikami, nie potrafiłam się z nimi dogadać. Oni żyli na ziemi, ja w swoim wyimaginowanym świecie. Wtedy chyba zaczęłam sympatyzować z wszelkimi „autsajderami”. W czasach obecnych są to całe grupy społeczne, przeważnie związane ze środowiskiem LGBTQ. Gdy studiowałam na Uniwersytecie Wrocławskim, powstawała tam pierwsza w Polsce katedra gender studies. Przez gmach przewijały się tłumy barwnych postaci i my wszyscy staliśmy się niejako częścią tego środowiska. Wydobyło to ze mnie wielkie pokłady tolerancji i ciekawości zarazem, zaczęłam zauważać, jak różnorodna może być natura ludzka. Ogół społeczeństwa wciąż jeszcze nie potrafi zaakceptować pewnych mniejszości, pewnych odmienności, pewnych inności. A przecież są one integralną częścią ludzkości od zawsze. Już starożytni wynosili związki mężczyzn z młodszymi od nich chłopcami na piedestał, wystarczy uważnie poczytać „Kamasutrę”, a nie tylko oglądać obrazki. Troszkę odbiegam od pytania, ale dążę do dość osobliwego wniosku: miłość jako taka nie ma płci. Przecież nie zakochujemy się tak naprawdę w fizycznych atrybutach drugiej osoby, to tylko kwestia fizycznego pożądania. Zakochujemy się w człowieku, w jego zaletach, czasem w drobnych przywarach, w czymś, w czym jest świetny, w tym, jaki jest wobec nas. Dla mnie zawsze najatrakcyjniejsze w drugim człowieku jest to, co robi najlepiej. Stąd tak wielu artystów wśród moich bohaterów. Najistotniejszym aspektem „Woła mnie ciemność” jest ukazanie walki bohatera z samym sobą, z normami i moralnością, które zostały mu wdrukowane za młodu. On się zakochuje wbrew sobie i wbrew tym wszystkim normom, musi podjąć decyzję, co jest dla niego ważniejsze: czy podążenie za głosem serca, czy może jednak rozumu. Gdyby Armagnac był kobietą, historia stałaby się banalna, byłaby tylko kolejnym romansem historycznym. Ale tak nie jest: mamy tu studium bohatera, obserwujemy jego upadek, wędrówkę w tytułową ciemność na wielu poziomach: moralnym, duchowym i oczywiście fizycznym. A wszystko to w imię miłości silniejszej niż czas i śmierć.
DLZ: Do jakich czytelników ma trafić Twoja książka? Czy uważasz, że powinna mieć szerokie grono różnorodnych odbiorców czy raczej jest to niszowe dzieło, które trafi w gust tylko wyrafinowanych czytelników?
AS: Wiele ostatnio dyskutuje się o tym, czym jest dobra książka, jaka powinna być. Chyba najlepiej ujął to Oskar Wilde mówiąc, że nie ma złych książek, są jedynie źle napisane. Ja starałam się napisać swoją powieść jak najlepiej i uważam, że literatury pięknej, która jest przecież fikcją, tym bardziej jeśli zawiera wątki fantastyczne, nie można oceniać przez pryzmat indywidualnej moralności. Trzeba odrzucić wszelką moralność i otworzyć się na historię, na bohaterów, wejść w ich świat bez uprzedzeń, bez bagażu. Wówczas powieść ta będzie jak najbardziej dla wszystkich. To jest złożona historia, wielowątkowa i wielogatunkowa, można rzec. Mamy tu i romans, i powieść grozy, i wiernie oddane tło historyczne, pojawia się wątek kryminalny i oczywiście erotyczna okrasa. Dlatego też naprawdę każdy znajdzie w niej coś dla siebie, zarówno miłośnicy mocnych wrażeń, jak i romantycy. Ostatnio miałam przed sobą na spotkaniu autorskim sześciu brodatych facetów, ewidentnie miłośników rąbanek, gier RPG i raczej Stephena Kinga niż Anne Rice. Trochę się bałam, że uciekną z sali, gdy za wiele zdradzę, ale już po kwadransie zaczęli ze zrozumieniem kiwać głowami, nawet sobie dość żywo i żartobliwie podyskutowaliśmy. Dobrze napisana powieść, dobrze skonstruowana historia i przede wszystkim niebanalni bohaterowie są w stanie skraść każde serce!
DLZ: Akcję „Woła mnie ciemność” umieściłaś głównie w dziewiętnastowiecznym Londynie. W jakie miejsca i czasy poniosą nas kolejne tomy?
AS: W tomie drugim przeniesiemy się na chwilę do Luizjany sprzed wojny secesyjnej, w czasy wielkich plantacji i okrutnego niewolnictwa. W tomie trzecim akcja dzieje się dwubiegunowo: w Wiedniu pod koniec drugiej wojny i w osiemnastowiecznym Neapolu. Będziemy także poruszać się po czasach zupełnie współczesnych, a także podróżować po siedemnastowiecznej Europie. Nie chcę zdradzać za wiele, ale moje postaci mają bardzo różne korzenie i stopniowo pokażę czytelnikom ich historie.
DLZ: Czy swoje książki traktujesz jak dzieci, które należy chronić przed najmniejszą krytyką? Czy uważasz, że czytelnik ma prawo dostrzec w nich błędy lub odebrać inaczej, niż to zaplanowałaś?
AS: Staram się przemycać w moich powieściach wiele ukrytych treści, które czasem są hołdem dla moich ulubionych twórców, czasem nawiązaniem do psychoanalizy, jak na przykład pojawiające się w „Woła mnie ciemność” wiele mówiące akcesoria wskazujące na dominujący charakter postaci, takie jak wielofunkcyjna laska Lothara 😉Są pewne sceny, które pojawiają się jako zapowiedź przyszłych wydarzeń. Wszystko to jest dokładnie przemyślane, nie ma przypadków. Omawiam to zawsze podczas spotkań autorskich, chcąc pokazać, że moja powieść to nie tylko rozrywkowa lektura, ale i rodzaj pewnej gry z doświadczonym czytelnikiem, który odnajdzie w niej o wiele więcej niż ktoś, kto pewnych konwencji literackich po prostu nie zna. Wiadomo, że żaden czytelnik nie zrozumie powieści stuprocentowo tak, jak chciałabym, aby ją zrozumiał. No chyba, że pogada ze mną przez kilka godzin. Co masz na myśli, pytając o błędy? Nie ma książek formalnie idealnych, zawsze coś tam umknie redakcji czy korekcie i myślę, że zbyt wielką wagę przywiązuje się u nas do tego, skreślając niektóre książki tylko dlatego, że mają kiepską okładkę czy za dużo literówek. Ja postanowiłam pisać tak, aby błędów merytorycznych po prostu nie było, a redaktor przeczytał powieść popijając kawkę, a nie rwąc włosy z głowy. Nigdy nie podpisałabym się własnym nazwiskiem pod dziełem napisanym źle, kiepskim językiem, koślawą polszczyzną czy angielszczyzną. Pisarze, którzy chwalą się, że redaktor orze w ich tekstach jak w polu pełnym kamieni są dla mnie raczej godni politowania. Powtarzam często, że gdyby lekarze leczyli tak, jak niektórzy piszą, to byśmy szybko poumierali. Pisarstwo to rzemiosło jak każde inne, wymaga wielu lat żmudnych ćwiczeń i nieustannej dążności do samodoskonalenia. Każdy, kto twierdzi inaczej, jest tylko grafomanem.
DLZ: Jaka jest według Ciebie rola pisarza? Bawić? Uczyć? Szokować? Moralizować? A może pisanie jest tylko tworzeniem własnej opowieści, bez względu na późniejszy efekt u odbiorców?
AS: Chyba to ostatnie… Pisząc „Woła mnie ciemność” nie zastanawiałam się, jak to będzie, gdy ktoś to w końcu przeczyta. Nosiłam w sobie postaci i historie przez dwadzieścia lat, musiałam po prostu przelać to w końcu na papier. Przez moment czułam się tak, jakbym swoich chłopaków zdradziła, w końcu pozwoliłam setkom, tysiącom ludzi podglądać ich w bardzo intymnych chwilach. Nie wiem, jaka jest rola innych pisarzy. Ja chcę pomóc na chwilę zapomnieć. Chcę, aby czytelnik został przez moje postaci przeżuty i wypluty, aby przez chwilę przestał być sobą i spojrzał na świat ich oczami. I żeby wyniósł z tego jakąś inspirację, by stał się lepszy.
DLZ: Gdybyś jednym zdaniem musiała opisać swoją powieść, to co byś powiedziała?
AS: Dorian Gray i Lestat spotykają w ciemnym zaułku Scarlett O’Harę i robią z nią dużo brzydkich rzeczy……….. A tak serio, to jest zbyt skomplikowana historia i zbyt głęboka, aby zamknąć ją w jednym zdaniu.
DLZ: Dziękuję Ci za możliwość poznania „chłopaków” z „Woła mnie ciemność” i za przepytanie ich „matki”. Niecierpliwie wypatruję kolejnych tomów i życzę, by innych ta historia wciągnęła tak jak mnie, a Twoje tourneé z powieścią było większym wydarzeniem niż bal u Huntingtona 😉
AS: Jak wszystko pójdzie po mojej myśli, to niedługo sama będę takie bale organizować! Mam nadzieję, że się na takim spotkamy! 😉
Tagged with: Agata Suchocka, Daję Ci wieczność, muzyka, przeznaczenie